Rozdział 13 - ostatni

polecam puścić sobie w trakcie czytania
Florence
             Lekko uniosłam moje powieki, które wydawały się być nadzwyczaj ciężkie, kiedy usłyszałam ciche głosy. Dochodziły prawdopodobnie z mojej prawej strony, jednak mój słuch był na tyle słaby, że nie mogłam wychwycić tematu rozmowy. 
             Moje oczy powoli przyzwyczajały się do światła, rażącego mnie w oczy. Kontury pomieszczenia stały się bardziej wyraźnie, a ja widziałam wszystko coraz lepiej. Rozejrzałam się po pokoju, tłumiąc w sobie krzyk przerażenia.
             Zwariowałam. Oszalałam. Albo mam deja vu. 
             W mojej głowie jak na zawołanie zaczęły pojawiać się wspomnienia ze szpitala, a ja czułam się zdezorientowana. Przerażona. Zła. W moich myślach panował istny chaos, a ja nawet nie próbowałam się uspokoić. 
             Moją nagłą zmianę nastroju zarejestrowało urządzenie stojące obok szpitalnego łóżka. Głośny pisk rozległ się po pokoju, a ja skrzywiłam się na jego dźwięk. Do pomieszczenia wpadło kilka osób w białych fartuchach, a za nimi Pattie, trzymająca się za serce.
             Moje zdezorientowanie osiągnęło szczyt.
- Florence, wreszcie się obudziłaś! - krzyknęła, zagłuszając rozmowę lekarzy. Jeden z nich robił coś z maszyną, a drugi zadawał mi pytania i robił coś z kroplówką, podłączoną do mojego ciała. Gdyby nie znajomy głos kobiety, byłabym pewna, że moje ciało nie odbiera żadnych bodźców.
             Poczułam znajomą dłoń na moim nadgarstku. Pattie rozpłakała się na moich oczach, nie trudząc się z otarciem łez, które płynęły jak rzeka po jej policzkach czy też rozmazanym makijażem. Nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek gestu, a żaden dźwięk nie chciał się wydobyć z mojego gardła. Byłam jak sparaliżowana.
- M-miałaś t-t-takie s-szczęście - wychlipała moja "przyszywana" mama.
             W tej samej chwili poczułam, że moje powieki stają się ciężkie, a moje ciało robi się coraz bardziej słabe.
             Zemdlałam i szczerze mówiąc - nie chciałam odzyskać przytomności, przeczuwając co się stało.

***

             Od mojego wyjścia ze szpitala minęły dwa tygodnie. Czułam się jak wyprana z uczuć, niezdolna do jakiegokolwiek funkcjonowania. Moje myśli krążyły tylko wokół jednej najważniejszej osoby - Justina.
             Na sam dźwięk jego imienia dostawałam silnych drgawek, a moje oczy zachodziły łzami. Powróciłam myślami  do dnia, kiedy wszystko stało się dla mnie jasne, a ja utraciłam całą radość z życia.
             - Cóż, Florence... - powiedział lekarz, lekko kaszląc. Położył palec wskazujący na brodzie, pewnie myśląc jak najlepiej przekazać mi złą nowinę. - Twój przypadek był naprawdę wyjątkowy. Masz lekki wstrząs mózgu, ale pomimo tego wybudziłaś się po kilkunastu dniach. To naprawdę niezwykłe, zwłaszcza, że przez cały ten czas obserwowaliśmy jak twój organizm walczy. Często mówiłaś coś przez sen. Musisz być bardzo silna, jednak... Justin przybył tu w stanie krytycznym. Dużo złamań, a jego pracy serca nie dało się odratować....
             To żart.
             To jeden wielki żart.
             Wstałam z łóżka, wyjmując z mojego ciała powpinane kroplówki i inne kable. Nie zwracałam uwagi na ból, który ogarnął moje ciało. Ten psychiczny był większy.
             Lekarz próbował mnie powstrzymać, wołając pielęgniarkę i innego doktora. Okazałam się szybsza i wybiegłam z sali, a ludzie wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem i przerażeniem. Ledwo trzymałam się na nogach, z moich oczu spływały łzy, a ja biegłam po szpitalnym korytarzu w białej koszuli nocnej. Musiał to być naprawdę ciekawy widok.
- Nie, nie, nie - powtarzałam sobie cały czas, próbując powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego. - On żyje! - krzyknęłam, zatrzymując się i uderzając pięścią w ścianę. - On musi żyć...
             Osunęłam się po ścianie, słysząc krzyki lekarzy.
             Potem było już tylko gorzej.
- Ja... - zaczęłam, spoglądając na doktora. - M-może mnie pan uznać za wariatkę, ale... Kiedy byłam w śpiączce miałam wrażenie, że... to jest prawdziwe życie. Czułam, spałam, jadłam, a to wszystko było takie realistyczne.
- To się zdarza i nie jest to nic, czego musisz się wstydzić - wyjaśnił spokojnie mężczyzna. - To zdarzało się już wiele razy, można to tłumaczyć tak, że właśnie w taki sposób nasz organizm odreagowuje ból.
             W tej chwili nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
             Okazało się, że wszystko co wydawało mi się prawdziwe, tak naprawdę było wyobraźnią mojego umysłu. Głupim żartem, który zrobiłam sama sobie, a teraz miałam za to płacić.
             Nie mogłam wyrzucić ze swojej głowy wspomnień, które tak na prawdę nie były nawet prawdziwe. To wszystko działo się w mojej głowie, a ja poczułam się jak psychopatka, która nie chce powrócić do rzeczywistości.
             Bo rzeczywistość była zbyt bolesna.
          Z perspektywy czasu zrozumiałam, że moje "sny", "marzenia", "drugie życie", były pewną rodzaju próbą. Próbą, którą przetrwałam. Moja podświadomość podarowała mi ostatnie chwile z miłością mojego życia, jakby wiedząc co nadejdzie potem.
             "Zajrzyj pod jedną z desek na poddaszu", przypomniałam ostatnie jego słowa w moim śnie. Po powrocie do domu okazało się, że pod żadną z desek nic nie ma, a ja poczułam wielki zawód.
             Pomimo tego, zdałam sobie sprawę, że dostałam szansę od losu. A ja przez ten czas zakochałam się w nim na nowo.
             Jednak to sprawiło, że rozstanie stało się jeszcze bardziej bolesne.
           

***

             Nadszedł ten dzień. Na niebie tworzyły się ciemne chmury, a deszcz nie przestawał padać od północy. Może niebo płakało razem ze mną?
             Na cmentarzu stało pełno ludzi, których nie znałam. Justin był bardzo popularny w naszej szkole, dlatego pewnie te wszystkie dzieciaki czuły się zobowiązane żeby przyjść. Większość z nich wiedziało, że byłam jego dziewczyną i uśmiechali się do mnie nieśmiało, a kilka nieznajomych próbowało nawiązać ze mną rozmowę, chcąc podtrzymać mnie na duchu. Mój stan psychiczny uniemożliwił mi odwzajemnienia miłych gestów, zbywałam ich skinieniem głowy i krótkim spojrzeniem.
             Krople deszczu stawały się coraz silniejsze, a łzy spadające z mojej twarzy tylko im dorównywały. Nie mogłam skupić się na słowach pastora, przypominając sobie wszystkie nasze szczęśliwe i gorsze momenty, które doprowadzały mnie do jeszcze większego płaczu.
             Po skończonej ceremonii, na cmentarzu zostałam tylko ja i Pattie. Podeszłam powoli do kamiennego grobu, klękając tuż przed nim. Nie mogłam utrzymać się na własnych nogach. Poczułam rękę Pattie, która zaczęła gładzić mnie po głowie, chcąc mnie uspokoić. Zaczęłam głośno szlochać, a wszystko stało się zamazane.
             Podnosząc głowę, dotknęłam ręką nagrobka.
Justin Bieber
"Na zawsze w naszej pamięci..."
- Kocham cię, Justin - szepnęłam, powstrzymując kolejną falę szlochu. - I nigdy nie przestanę.
             Było to nasze ostatnie pożegnanie.

~*~
TO JUŻ OFICJALNIE KONIEC.
Wiem, że niektórym nie spodobało się to, że kończę z tym opowiadaniem po 13 rozdziałach, ale stwierdziłam, że to opowiadanie nie jest czymś, co można tyle ciągnąć. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
W każdym razie: DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM Z CAŁEGO SERDUSZKA! Za prześliczne komentarze, wspieranie mnie, za ponad pół roku z Florence i Justinem. Ten blog to takie moje oczko w głowie i gdyby nie wy, nie miałabym tak dobrego startu. DZIĘKUJĘ.

Ja dopiero się rozkręcam :)
Kocham, villiars